Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/027

Ta strona została przepisana.

Co chwila z dołu przez mroki mdlejące
Mignie punkt czarny... To wschodzące słońce
Powitać leci ptak.
Pożar wciąż większy — pół niebios sklepienia
Ognista łuna teraz rozpłomienia,
Blask rzuca w jarów cieśń.
Spadły perłowe mgieł zwoje — rubiny
Błysły na liściach — zaszumiał las siny
W radosną świtu pieśń.
I wstało słońce w wielkim majestacie,
W królewskiej, świetnej, złotolitej szacie,
Wygnało mrok i cień.
Już widno, jasno... Wszędzie ruch i życie,
Las szumi, orzeł waży się w błękicie...
To dzień! to dzień! to dzień!


∗             ∗

Ludzkości! kiedyż przed twemi oczami
Opadnie całun — i nad błękitami
Miłości błyśnie bóg?
Nad czołem jego złotych słońc miliony,
Z bark mu spływają srebrzyste festony
Mgławic i mlecznych dróg.
Widzę go: jasność, co mu z oczu tryska,
Rozwidni ciemnie, otchłanie, zwaliska,
Rozbudzi życia ruch.