Aż do Tatr, których sine, wyniosłe olbrzymy
Śnieżne głowy swe w modre upowiły dymy.
Ha, jak wolno, swobodnie! Pierś oddycha szerzej,
Oko, jak oko orła, cały kraj wkrąg mierzy,
W zachodzącego słońca roztopiony pyły;
Duch rośnie, potężnieje, olbrzymieją siły,
W łonie bić poczynają śpiące jakieś tętna,
Żądza walki i czynu budzi się namiętna,
Krew wre dziko, z ust rwie się pieśń bezładna, wrząca,
Człek by leciał przez boje i burze — do słońca,
Naprzód, naprzód, wciąż naprzód! Ha, czuję, że żyję!
Cicho, słyszycie, bracia? Zda się, odgłos bije
Od Karpat w sinej dali śpiącego łańcucha.
Cicho! w słuch się zamieńcie, niechaj każdy słucha
I niech wiecznie zachowa w głębiach swego ducha
To, co mu opowiedzą na Hełmowej górze
W każdem sercu budzące się echa i burze.