Coś, jakby drżały faliste etery,
Jakby mdłe wiatrów dalekich podmuchy...
Echa-ż to elfów zaklętej opery,
Czy szelest skrzydeł, na których mkną duchy? —
Wtem bocian głośno zaklekotał w gnieździe,
Szląc powitanie pierwszej srebrnej gwieździe.
To hasło dane! Orkiestra zaczyna:
Kulik żałośnie gwizdnął gdzieś na łące,
Za nim sto innych... Nadrzeczna dolina
Żabich odzewów szle setki, tysiące,
Wiatr wzmógł się, w stawie zaszemrała trzcina,
Skrzypnęły wierzby nad wodą stojące,
I wszystko w jakąś pieśń smętną się zlało,
Jak gdyby smutek zjął przyrodę całą.
Od koniczyny sykają świerszczyki.
Parno, a ciemno, że choć wykol oko.
Jak skry zielone, migają świetliki.
Z oddali szumi bór pieśnią głęboką.
Nagle puszczyka krzyk rozległ się dziki
I ponad czarnem tłem lasu, wysoko,
Zabłysła łuna czerwona krwawiąca...
Gwar ścichł. I zwolna wzeszedł krąg miesiąca.