Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/058

Ta strona została przepisana.
W stepach czarnomorskich.


Świeży powiew mię zbudził. W oknach świtał ranek.
— Gdzieśmy? — W stepach. — Wybiegłem z wagonu na ganek.
Powietrze przesiąknięte słonemi tchnieniami.
Step dokoła. Gdzieniegdzie gąszcz bodiaków plami
Żółtym płatem szarawe, bezbrzeżne równiny.
Pusto wkoło, szeroko, a widnokrąg siny
W dal przed nami ucieka, jak złudna kurtyna.
Na wschodzie niebo zwolna różowieć poczyna.
Pociąg pędzi, jak strzała, i w olbrzymiej ciszy
Słychać, jak warczą koła, jak maszyna dyszy.
Płant zawraca na lewo. Wychyliwszy głowę,
Widzę, jak przez uschniętych traw przestrzenie płowe
Pręgowany szynami nasyp się przewija,
Niby wielka, bez końca, bez początku, żmija,
Tabun koni, jak wicher, pomknął z prawej strony,
Gwizdem lokomotywy naszej przerażony.
Pomknął, powiał grzywami i znikł gdzieś za nami,
A my pędzim w tej ciszy ogromnej znów sami.