Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/059

Ta strona została przepisana.

Coraz widniej i świeżej... Ranny wiatr się wzmaga,
Świszcze koło pociągu, a pustynia naga
Tem pustszą i smutniejszą zdaje się, gdy słońca
Niewidzialnego jeszcze pierwszy blask ją trąca.
Jesień zwarzyła wszystkie trawy, kwiaty, zioła,
Równia szara — jak okiem zasięgnąć dokoła —
Nakształt wielkiego z dawnych lat pobojowiska
Rozkłada się posępnie i krwawo połyska,
W purpurach łun wschodowych, jakby kraśną rosą...
Oj, bo też śmierć kosiła olbrzymią tu kosą,
Oj, bo też lały się tu krwi rzeki i morza,
I żyźniły się kośćmi stepowe bezdroża,
Oj, bo też czarne tutaj zaciągnęły kiry
Barbarzyńskie tatarskie zagony, jassyry,
A hajdamackich szałów straszliwe igrzysko
Zmieniło kraj ten cały w wielkie cmentarzysko!
O, gdyby naraz wszystka krew ta wystąpiła,
Którą schłonęła wielka tej puszczy mogiła,
Zniknęłyby w jej falach stepowe przestrzenie,
A nowych mórz czerwonych groźne, dzikie wrzenie
Powstrzymałoby może, jak straszna przestroga,
Tych, których dzisiaj jeszcze waśń zwierzęca, sroga,
Pcha do morderczych bojów, gdzie ludzi miliony
Padają, nakształt łącznej trawy pokoszonej...

Za co? po co? dla czego? — O ludzka głupoto!