Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/062

Ta strona została przepisana.

Wiatr powiał i z pod niebios przyniósł skrzydeł bicie
I krzyk ptasi. Źórawi klucz płynął w błękicie,
Gdzieś ku cieplejszym dążąc strefom starej ziemi,
I sny moje, jak ptaki, uleciały z niemi.
Pierzchnęło, rozpłynęło się cudne widziadło,
Wszystko zszarzało, zmierzchło, przygasło, pobladło,
I step znów pusty, smutny, bezludny i głuchy...

O słońce, kiedyż ciałem staną się te duchy,
Kiedyż ujrzysz tu takie pielgrzymki?
O stepy,
Kiedyż przejrzy nareszcie człowieczy ród ślepy.
I porzuci zwierzęce swe waśnie?
O morze,
Kiedyż głos twój potężny, mknąc przez puszcz bezdroże,
Harmonijnie się zleje z pieśnią pojednania?

O przyszłości tajemna, którą noc osłania!
O sny, marzenia wieszczów, przeczucia, serc bicia!

Lokomotywa gwizdem daje znak przybycia.
Para szyn się rozbiega w setne krzyżownice;
Mijamy magazyny, latarnie, zwrotnice,
Ładowne towarami i puste wagony;
Łoskot kół potężnieje echami wzmożony,
Bieg pociągu wolnieje; w dali tłumem dachów,