Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/113

Ta strona została przepisana.

Biegli wciąż naprzód, gnani straszną trwogą.
Deszcz siekł ich, sęki i gałęzie biły
W twarz ich, od czasu do czasu z łoskotem
Stoczył się kamień i przeciągłym grzmotem
Odjękły skały. Znużeni, bez siły —
Nie śmieli spocząć, zesztywniała noga
Wysiłkiem strachu szła naprzód. W tej burzy
Słyszeli ciągle gromowy głos Boga:
»Bądźcie przeklęci, gdy szczęście was nuży!«
W ciemnościach dawno już zniknął za nimi
Świetlany ogród edenu, a oni
Jeszcze nie śmieli od ócz odjąć dłoni,
Wstydząc i bojąc się, by ognistymi
Blaskami Bóg ich nie oślepił.

Dalej
I dalej biegli, nie wiedząc gdzie sami,
Drżący, oblani krwią i potem cali.
Jakieś złowrogie światła za drzewami
Błyskały dziko — to wilcze źrenice;
Jakiś ryk straszny wstrząsnął okolicę —
To lew lub tygrys, dawniej przyjaciele,
Słudzy człowieka, dziś krwi jego głodni;
I dreszcz przebiegał tym dwojgu po ciele,
Włosy wstawały, a poczucie zbrodni
Straszliwą trwogą napełniało dusze.
Przejęci zgrozą, w bojaźni i skrusze,