Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/132

Ta strona została przepisana.

I codzień Helios zlewa nań potoki żaru;
Żadnej zmiany — taż sama zemsta niezbłagana
Od poranka do nocy, od nocy do rana.
Czasem przeleci srebrny śmiech, jak zdrój nektaru,
Co z rąk Heby się polał drogi mlecznej strugą,
Przeleci, zamigocze, jak dyament pod słońcem
Tysiącem świetnych ogni, on — wspomnień tysiącem,
Echem uczt olimpijskich — i zgaśnie niedługo.
To bogowie się cieszą — zwyciężyli wroga...
Czy zwyciężyli?...

Czasem uskrzydlona noga
Hermesa nagle stanie na poblizkim szczycie,
I Argobójca sypie słowami obficie,
Przypominając Olimp, kędy grady, śniegi
Nie padają, gdzie wiecznie namiot złotobrzegi
Na słonecznych niebiosach pogoda rozwija,
Gdzie dzień za dniem w radości, weselu przemija
Śród harmonijnych śpiewów Muz i tańców Gracyj,
Śród ambrozyjskich woni, bez znoju i pracy,
Bez trosk, bólów i cierpień... Zachęca do zgody,
Do pokory — toć Zeus się da przebłagać pewno...

Milczenie. Poseł bogów do swej wiecznie młodej
Ojczyzny ulatuje z twarzą chmurną, gniewną,
I cicho, głucho znowu w napowietrznej puszczy.
Okeanidy płaczem posnęły zmęczone,