Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/133

Ta strona została przepisana.

I rodzic ich spokorniał, czując Zeusa rękę;
Noc otuliła lice w czarną chmur oponę.
Cisza. Czasem wrzask słychać krwawej sępów tłuszczy,
Lub szum skrzydeł wieszczący nową, straszną mękę.
Zresztą, nic. Cicho, pusto, samotnia straszliwa.
Zda się, nie myśli o nim żadna dusza żywa.
Żadnej ulgi, nadziei, spółczucia, pociechy,
Nic — tylko owe srebrne, a dlań szydne śmiechy,
Świadczące, że ucztują prześladowcy jego.
Nic...

A jednak pogodne Tytana oblicze,
Spokojnie, jasno w górę patrzą jego oczy,
Jakby czytały z niebios stropu błękitnego
Odwieczne jakieś runy losów tajemnicze.
I w sercu jego jasno... On wie, że wciąż kroczy
Naprzód świat cały, z ludźmi wszystkimi, z bogami,
Wytkniętą mu przez Fatum wiekuiste drogą;
Że zło musi zaginąć, to, co ziemię plami,
Musi zostać zmazanem; że odwieczne szale
Wciąż trzyma sprawiedliwość i prawicą srogą
Kiedyś je zrównoważy — karą i nagrodą;
Że nawet Olimpijskim nie wolno zuchwale
Natrząsać się z odwiecznych zrządzeń i wyroków
I naruszać harmonię świata wiecznie młodą;
Że kiedyś uciśnieni wstaną z nędzy mroków,
Dla niewolników błyśnie wolności zaranie,