Idą a idą. W tym pochodzie butnym,
Śniąc o bezkresach, któż myśli o jutrze?
Kogóż lęk zdejmie, że, niż sądzim, krótsze
Dni, co nas wiodą ku kresom okrutnym?
Chwiejem się, widząc na drgającej ścianie
Wulkanu — ludzi, winnice i domy.
Trwożą nas prochy, nie trwożą ogromy.
Któż wie, co jutro z ludzkością się stanie?
Któż zbadał starej naszej ziemi wnętrza?
Straszne tam skier snadź czekają prochownie.
Dziś, jutro glob nasz pryśnie w złomki, głownie...
Czujem to, kiedy grunt chwieje się, spiętrza.
Któż w mórz się unurzył przepastne bezdenie?
Pod ich cichemi, bezkreśnemi stropy
Nieubłagane snadź drzemią potopy.
Dziś, jutro — groźne zbudzi nas ich wrzenie.
Któż zbiegł, choć myślą, mgławic bezgranicza?
Kto wichurowe poznał komet szlaki?
I cóż powstrzyma płomienne te ptaki,
Jeśli nas zechcą zmieść z bytu oblicza.
I dzień snać przyjdzie nagły, niespodziany,
Konwulsye wstrząsną starej ziemi łonem,
Zaryczą morza strasznych gróźb milionem,
I rozpętają się wściekłe orkany.