Prastare lądy, ras naszych siedziby,
W otchłanne głębie z trzaskiem się zapadną,
A nowe, nogą niezdeptane żadną,
Dla nowych ras się wynurzą z wód szyby.
Albo też straszne piorunowe starcie
Z błędnym olbrzymem zetrze nas w kurzawę,
Lub słońce nagle zagaśnie jaskrawe,
Arktyczne ziemi gotując wymarcie.
Sto granic, kresów, śmierci, końców, zgonów
Grozi ludzkości, co pyłkiem jest w bycie;
O najjaśniejszych nadziei rozświcie
Przyjść może straszny ten dzień żęcia plonów.
I nie pomoże nam ni wiedzy świetność,
Ni to władanie nasze nad przyrodą!
Jak kozłów, losy na rzeź nas powiodą.
Zaginie wszystko: podłość i szlachetność.
Szał, zamęt, chaos! Olbrzymie konanie!
Ludzie, ich bogi, sztuki, arcydzieła,
Co począć miała myśl i co poczęła,
Wszystko w proch pójdzie — i nic nie zostanie!
Nic nie zostanie! Cała wieków praca
Stać się tem musi, czem była w początku:
Prochem! Nic nie masz wiecznego, prócz wątku,
Co wszystko rodzi, dokąd wszystko wraca!