Strona:PL Zieliński Grecja niepodległa.pdf/313

Ta strona została przepisana.

majstrów. Z nich pierwszym po mnie, niech mi przebaczy te zuchwałe słowa, jest sam Heljos.
Z temi słowy ostrożnie zdjął swą hydrję, jeszcze bez rączek i podstawki, i wyniósł ją na dwór. Poszedłem za nim.
Tu na półkach widniało wiele podobnych naczyń; znalazłszy dla swego wolne miejsce, przeszedł następnie na drugi koniec tej samej półki.
— Patrz, — rzekł do mnie: — oto taka sama hydrja; cała różnica polega na tem, że ona już kilka dni schła na słońcu. Gdybym dzisiejszą natychmiast powierzył Hefestowi, pękłaby od wewnętrznej wilgoci. Lecz Heljos jest łagodniejszy od Hefesta, i stopniowo, nie spiesząc się, wyciąga niebezpieczną wilgoć.
— I w naszej specjalności jest jeszcze specjalizacja — mówił dalejj — i dla nóżek, i dla rączek prostych i kręconych. Sam zobaczysz.
Podszedł do innej półki.
— Drakillu, pozwól się ograbić.
Ten uśmiechnął się; stary robotnik wiedział dobrze, że dalej nóżek nie pójdzie, lecz lubił młodego, zdolnego i ambitnego Filokoma. Ten wybrał sobie nóżkę potrzebnej wielkości, a potem podszedł do jednej jeszcze półki z rączkami różnych form.
— Potrzebne są dwie okrągłe poziome i jedna prosta pionowa.
Z niemi powrócił do swej wyschniętej hydrji.
I znów podziwiałem, z jaką pewnością przymocowywał do niej nóżkę i wszystkie trzy rączki.
— Teraz moja robota jest zrobiona... a wiesz? Teraz zaczynam się niepokoić.
— A to czemu?
Filokomos spojrzał na swą hydrję okiem mistrza:
— Dotąd los jej zależał odemnie, siebie jestem pewny; lecz odtąd — tu zniżył głos — od innych!
— Od kogóż, jeżeli nie od Pallady Ateny, opiekunki waszego sławnego rzemiosła?
— Od niej samo przez się, ale i od... innych.