Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/168

Ta strona została przepisana.

nikną wszelkie ślady pracowitej człowieka ręki i gdzie przedemną prawie niedojrzana równina, powiewająca trawą i kwiatami.
«Jak tu miło odetchnąć! Zdaje się, że te miejsca zachowały dotąd też same formy, jakie miały w dniu pierwszym stworzenia, tylko pokłady przybyły; wegietacya wznosi się na wegietacyi — zgon jednych jest drugim kolebką. Gdybym był badaczem natury, jakież dla mnie skarby na tej płaszczyźnie milionem usianej kwiatów! Tu liliowy irys, tu polna róża, tu błyszczący jaskier, tu skromny gwoździk wabi do siebie, a ileż tu kwiatów bez nazwiska otwierają swoje korony — czekają historyka, któryby opowiedział ich wzrost, miłostki i koniec. Jakżebym zbogacił mój zielnik; może niejeden kwiat, nikomu dotąd nieznany, dziś jedyna ozdoba stepu, przekazałby imię moje potomnym w dziejach państwa roślinnego.
«Wielką, niedocieczoną jest księga przyrodzenia; otwartą ona jest dla każdego, ale dla wybranych tylko przystępną. Od tylu tysięcy lat pracują ludzie nad wycyfrowaniem jej hieroglifów i wtenczas, gdy już pewni, że do nich klucz znaleźli, gdy z tryumfem głoszą, że jedną z jej stronic zbadali, niech spojrzą za siebie a zobaczą, ile im jeszcze kart nietkniętych do przewertowania pozostało. Poeta w tej pięknej rozmaitości kwiatów, w tej grze kolorów i światła, widzi światy piastowane na łonie natury, widzi cuda w najdoskonalszej pomiędzy sobą harmonii, których łańcuch ciągle