Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/46

Ta strona została przepisana.

zabawię i pospieszę zobaczyć Wandzię. Lecz pani Rutkowska tak mnie długo u siebie zabawiła, że musiałem w jej domu zanocować, a dla mnie każda chwila wiekiem się zdawała. Nazajutrz tj. 27-go, opuściłem Szpethal w zamiarze powrócenia do domu; jakieś przeczucie jednak natchnęło mnie, aby odwiedzić Fabianki. I co to jest zbieg wypadków! — śród kobiet grona ujrzałem tę, której tak dawno oczy moje szukały... Przybyły kuglarz pokazywał różne sztuki, — goście i domowi otoczyli zręcznisia, a ja obrałem sobie miejsce naprzeciw ślicznej Wandzi, karmiąc oczy jej powabami i nie spuszczając z uwagi najmniejszego jej skinienia. Jej wzrok czasem na mnie rzucony, przekonywał mnie, że lubo nigdy nie widzieliśmy się z sobą, aleśmy się już dawnej znali. Przy obiedzie, jakiś proszek wpadł w jej oczko; gdyby mój całus mógł je wyleczyć i gdyby na niego zezwoliła, jakżebym chętnie jej zaczerwienione pocałował oczko! Po obiedzie zaczęto gry różne; we wszystkich starałem się najbliżej stanąć koło niej, albo trzymając jej rączkę, jakże byłbym rad choć tym sposobem w jej duszę przelać moje uczucia. Po grze skończonej wykupywano fanty: Wandzia osądziła, ażeby ten czyj fant był, ukląkł i ziemię pocałował — wypadło na mnie. Dopełniłem, z tem przekonaniem w sercu, że składam hołd jej wdziękom. Inny fant kazał mi deklamować; wybrałem scenę z „Precyozy“, a gdym deklamował: