Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/56

Ta strona została przepisana.

wskazał je poza granicami lasu lubowieckiego, aby sam jako leśny, mógł ujść podejrzenia i odpowiedzialności. Obóz nie miał nic poetycznego: kilka dubeltówek opartych o sosny, kilka płaszczów rzuconych na ziemię, ognisko wygasłe i parę butelek próżnych, — to i wszystko. Za nadejściem Zawiszy i Gustawa, podniósł się z płaszcza na którym leżał, wysoki dowódca, któremu Zieliński został przez Zawiszę po wojskowemu, z ręką przyłożoną do czapki, zameldowany. Inni, otoczyli przybysza i rozpoczęły się powitania: z Kowalewskim, jako dobrym kolegą od ław szkolnych i uniwersyteckich, i z Borzewskim, z którym Gustaw był na jednej pensyi w Toruniu, lubo znacznie młodszym. Po powitaniach i przypomnieniach, rozpoczęła się ogólna rozmowa. Borzewski wypytywał Gustawa, jako niedawno z Warszawy przybyłego, czy tam dużo jest wojska. Zieliński wiedział tylko ogólnie, że wojska nie brak, ale nie umiał oznaczyć, ani jego liczby, ani rozpołożenia. Następnie, mówiono o rannym znajdującym się w obozie. Był nim Kurella, młody, wysoki, silnie zbudowany, ogorzałej prawie czarnej twarzy; w napadzie na posterunek kozacki na granicy, dostał loftką w piersi od któregoś ze swoich; pierś spuchła i ogromnie się zaogniła, — cierpiał silnie, co widać było na obliczu, ale mężnie znosił to cierpienie. Ponieważ za dni parę obóz miał ruszyć dalej, Borzewski prosił Zielińskiego, aby się zajął wywiezieniem i ułatwieniem ucieczki rannemu. Gustaw odrzekł: że musi się nad tem zastanowić