Ta strona została przepisana.
I z czarnego zaraz stropu
Deszcz ulewny rzeką lunął,
Jakby w nowy dzień potopu
Cały obłok się usunął
I step zalać chciał.
Niebo przez pół się otwiera
I zamyka na klucz gromów...
Step, wodami wyżej wzbiera;
Powódź znosi świat atomów,
Robaczków i ziół.
Odtąd — błyski nieustanne:
Jakby niebo było szklanne,
Jakby z niebios Boża chwała,
W strumień jasny się rozlała
Na zamierzchły dół.
Odtąd — huk już nieprzerwany —
Jakby z posad swych zachwiany,
Świat się z dawnych zrębów ruszył,
I zapadał, walił, kruszył,
W nieskończoną toń.
A na stepie, w jasną chwilę
Jeden tylko punkt ciemnieje.
Duch?... wszak stoi na mogile...
Głaz?... wszak burza nim nie chwieje
To jeździec i koń.