Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/267

Ta strona została przepisana.

starożytnego państwa Tedmoru, lecz prześliczną, urozmaiconą pysznemi budowlami i ogrodami, choć ludziom wydaje się tylko nagą pustynią. To państwo, założone przez moją pra-babkę, długie lata było nieznane złośliwym Dżinnom, wrogom naszego plemienia, i cichy ród Peri długo w tej stronie cieszył się prawdziwem szczęściem. Lecz od pewnego czasu jeden z najszkaradniejszych Dżinnów, podstępami, chytrością i złośliwością przechodzący wszystkich braci swoich, odkrył ustronne nasze mieszkanie i napadami swymi zaczął je niepokoić. Imię jego Dżan-gir, wielkością ogromnej górze podobny; wieleśmy już wycierpieli od tego piekielnego ducha, lubo podług ustaw Salomona — który niech odpoczywa w pokoju! — Dżinnom nie wolno wtargnąć w środek miasta, w starożytności ich rękoma wzniesionego. Jednak dotychczas nigdy od tego potworu w gorszem nie byłam, niż dzisiaj, niebezpieczeństwie. Zabawiając się bowiem przechadzką w poblizkich górach, przeszłam nieostrożnie za nieprzestępną jego plemieniu granicę, gdy nagle ujrzałam zdaleka głowę tego straszydła, wychylającą się z za krańców horyzontu; pragnąc oszukać jego przezorność i co najrychlej dostać się do domu, przemieniłam się w rączą gazellę i do Tedmoru uciekać poczęłam; lecz on potrafił mnie dojrzeć — runął, jak burzliwy wicher i drogę mi zastąpił, byłam więc zmuszona w przeciwną uchodzić stronę. Wówczas to i ty mnie ujrzałeś, synu Rebiewa i z włócznią w ręku