pozwolili spokojnie odpocząć pod dębami ulubionego Tusculanum na górze Albańskiej.
Dziś nie tylko jego bohaterskie czyny pokryła niepamięć, ale też pałace i wille, muzea i bibljoteki zniknęły z oblicza ziemi. I tylko jeden pomnik aż po dzień dzisiejszy mówi znawcom o Lukullu i o jego wyprawach azjatyckich: to nasza ulubiona czereśnia. Rosła ona obficie nad brzegami Pontu; Grecy nazywali ją kerasos od jej zwartego jak róg (keras) — drzewa. Od jej imienia nawet nadmorskie miasto dzielnicy Ponckiej zostało nazwane Kerasuntem. Tu ją ujrzał Lukullus; spodobała mu się, więc nakazał ją przenieść do Italji, gdzie była dotychczas nieznana. Stąd rozszerzyła się po całej Europie; od ludów romańskich (cerase, cerises) przejęli ją samą i jej imię Niemcy (Kirschen), od nich zaś Słowianie (czereśnia z zachowaniem niemieckiego «n», końcówki liczby mnogiej). I jeżeli już mamy łączyć pamięć o Lukullu z wrażeniami smaku to niechaj jej symbolem będzie raczej ten miły dar naszej wiosny — niż osławione «uczty Lukullusa».
Musimy teraz znowu cofnąć się nieco wstecz, jednakże nie do roku śmierci Sulli, lecz do tego późniejszego momentu, kiedy wojna Sertorjańska przybliżała się do końca, i gdy świetne zwycięstwo Lukulla pod Kizykiem spełniało nadzieje Rzymian również i na Wschodzie. Był to rok 73.
Jak wiemy, zagłada świata rzymskiego oczekiwana była w roku 83. Potwierdzeniem tych oczekiwań był pożar Kapitolu, tego symbolu wieczności miasta, a zarazem jego puklerza. Kiedy jednak skazane na zagładę państwo znalazło sobie zbawcę w osobie Sulli, żywotność wróżby, jak zwykle, przystosowała się do nowych okoliczności, utrzymując, że los Rzymu będzie rozstrzygnięty trzema ciosami, zadawanemi w odstępach lat dzie-