Strona:PL Zofia Rogoszówna - Dzieci pana majstra.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

— E, bo tatko nadto srogi —
bąknie Wtorek z kwaśną miną —
za żart każdy, Boże drogi,
zaraz straszy dyscypliną.

— Tatko taki! mama taka! —
każde z dzieci rzuci słówko...
Wtem Sobótka z poza krzaka
rzeknie, kręcąc płową główką:

— Żebym takie dzieci miała,
cio nić nie chcią śłuchać taty,
tobym siama im wśypała
na walśtacie doble baty!

— Nikt nie pyta ciebie, Butko!
więc najlepiej milcz, maleństwo!
Tak z dzieciną zwięźle, krótko
rozprawiło się rodzeństwo.

— Jednak słuszność ma Sobotka —
po namyśle Środa powie.
— Mama taka dobra, słodka,
a nam wiecznie figle w głowie.