Strona:PL Zofia Rogoszówna - Dzieci pana majstra.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzieciom pot już z czoła kapie,
dyszy Środa, dyszy Wtorek;
ten jak miech kowalski sapie,
ten wywiesił swój ozorek.

— To mi jazda! to parada!
Tchu nie mogę złapać w płuca...
Poniedziałek ciężko siada,
lecz natychmiast wbok się rzuca.

— Dzieci! — na rodzeństwo kiwnie —
niech popatrzy, proszę, które,
czemu tak mi jakoś dziwnie,
jakbym wziął od tatka w skórę?

Gwałtu rety! — spojrzą dziatki:
z hajdawerków pana brata
jeno strzępy, jeno szmatki,
nanic zdarta cała szata.

Na ten widok każdy czuje
(oto skutki są swawoli!),
że go też coś piecze, kłuje,
że go też coś trochę boli.