Strona:PL Zofia Rogoszówna - Dzieci pana majstra.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy tak łzami buźkę rosi,
łkając coraz to żałośniej,
ktoś z nad ziemi ją unosi,
ktoś przytula ją miłośnie.

Zapach kwiatów ją owiewa,
czyjś głos szepce, czyjś głos śpiewa:
— Cyt, dziecino, cyt, dziecino,
niechaj łezki już nie płyną.

No, uspokój się, stokrotko,
pokaż mi swą buzię słodką,
otwórz oczka, stań na nóżki,
spójrz — w pałacu jesteś wróżki.