Strona:PL Zofia Rogoszówna - Pomyłka jastrzębia.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

dudka, który już to fikał ucieszne kozły, wznosząc dokoła tumany kurzu, już też chwytał w dziób rzuconego mu robaka lub owada, jak piłkę podrzucał go na kilka metrów w górę i ku zdumieniu widzów zawsze chwytał go w dziób otwarty. Próbowały tej sztuki inne ptaki, ale nikt dudkowi dorównać nie umiał; robaki spadały na głowy patrzących, wywołując piski, śmiechy i żarty. Tu odbywały się wyścigi raka ze ślimakiem, tam znowu uczony szpak, który kilka miesięcy przebył w klatce u muzykalnego szewca, wygwizdywał skoczne krakowiaki i oberki, a gromada ptaków tańczyła zawzięcie w takt gwizdanej melodii.
Wszystko to nie miało powabu dla Imci pana Jastrzębia. Był to stary kawaler, odludek, unikający wszelkiego zgiełku i tłumu. Przemykał się więc bokiem, by jak najrychlej wydostać się na otwartą przestrzeń, gdy raptem ujrzał tuż przed sobą okazałą jejmość, odzianą w dostatnią salopę ze sztucznych futerek, oszytą delikatną frędzlą z mysich ogonków. Łańcuch ptasich dzióbków zwieszał się z jej krótkiej, pękatej szyi, na której osadzona była wielka, potworna głowa o okrągłych oczach, sterczących uszach i haczykowatym dziobie. Ledwie jejmość ujrzała Imci pana Jastrzębia, rzuciła się ku niemu z powitaniem: