wietrze, a dojrzawszy przelatującą z zagajnika w zagajnik wilgę, błyskawicznie uderzył na nią i porwał w szpony.
— Słuchaj — rzekł do trzepoczącej się ptaszki — daruję ci życie, jeżeli natychmiast upolujesz mi tyle gąsienic i much, ile potrzeba dla nakarmienia kilkorga piskląt.
— Dobrze — odpowiedziała wilga, drżąc z przerażenia pod srogim spojrzeniem jastrzębiego oka.
Szczęściem skrzydełka jej nie były uszkodzone, więc frunęła w lewo i przyniosła białego motyla. Frunęła w prawo i złożyła przed Jastrzębiem długą gąsienicę. W kilka minut potem Imci pan Jastrząb niósł małym szpaczkom całą torbę najwyszukańszych przysmaków: much, komarów, gąsienic i motyli, a wilga uradowana, że się wyrwała z jastrzębich szponów, chyłkiem wróciła do gniazdka.
Oj, byłoż uciechy, było, gdy pojawił się pan Jastrząb przed domkiem maleńkich szpaczków. Ptaszęta trzepotały się i skakały z radości, zupełnie jak dzieci, gdy niespodziewanie otrzymają pudło cukierków, albo torbę soczystych pomarańcz. Pan Jastrząb przyglądał się z zadowoleniem, jak pisklęta zajadają ze smakiem, jak dzielą między siebie większe owady, zawsze pilnując, żeby podział był sprawiedliwy.
Strona:PL Zofia Rogoszówna - Pomyłka jastrzębia.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.