— Nie ma co mówić! — kręcił głową pan Jastrząb — powinszować pani Sowie takich miłych dziatek.
— Dziękujemy, dziękujemy wujaszkowi — szczebiotały szpaczki, teraz Dzióbek będzie już pewnie mógł śpiewać.
— O, mogę! — zawołał Dziobek i, wyskoczywszy tuż przed Jastrzębia, zanucił wytupując na deszczułce dziarskiego krakowiaka:
Dwa garnce chrabąszczów
to dla Dzióbka fraszka;
mógłby jeszcze połknąć
grubego wujaszka!
Tu malec wytrzeszczył ślepki, rozdziawił dzióbek jak mógł najszerzej i zrobił „ham!“ jakby naprawdę zamierzał połknąć jastrzębia.
— Aj! — krzyknął Imci pan Jastrząb, udając, że się okrutnie przeląkł — daruj mi życie, mości siostrzanie, daruj!
— Niech się wujcio nie boi, on tylko zaltuje, on wujcia nie połknie! — pośpieszył uspokoić starego wujka maleńki Ptaś i rozpostarł malusieńkie skrzydełka, zasłaniając wujka przed żarłocznością braciszka.
— Ha! ha! ha! — zaśmiał się pan Jastrząb całym dziobem. — Powiadasz, że mnie nie połknie! No, to całe szczęście! Ha! ha! ha! Bądź-