Jastrząb. — Co za szkoda, że mnie przy was nie było! Biedna wasza mama, ani przypuszczałem, że owdowiała w tak tragiczny sposób. A czy nie wiecie, gdzie mieszka ta potwora?
— W dziupli najwyższego dębu. Ma kilkoro dzieci, takich samych diabląt jak ona. Mówią, że one są jeszcze gorsze od matki. Zawsze ją proszą, żeby im przyniosła żywego ptaszka albo zwierzątko, nigdy nie zabiją go od razu, tylko obrywają mu nóżki, wydzióbują oczka...
— Aj, aj, zakwiliły pisklątka i skryły łebki pod skrzydełka.
— No, no, nie bójcie się, nie bójcie — uspokajał je Imci pan Jastrząb. — Przy wujku nikt wam krzywdy nie zrobi. Możecie skakać, swawolić, ile chcecie. A nie chce się wam przypadkiem jeść, dziateczki?
— Nie, wujciu — odrzekła ptaszyna — mamusia zostawiła nam muszek i jagódek na cały dzień. Ale nie mamy ochoty na nie, bo nam się bardzo pić chce...
— Przecież do wody macie niedaleko...
— O, tak, bardzo blisko nawet, ale, widzi wujcio, młodsze dzieci nie umieją jeszcze tak dobrze latać, jak ja, i jak mamusi nie ma, to boją się zostać same. Choćbym im chciała
Strona:PL Zofia Rogoszówna - Pomyłka jastrzębia.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.