wody w dzióbku przynieść, to mnie nie puszczą...
— Nie puścimy! nie puścimy! — zakwiliły pisklątka, tuląc się do najstarszej siostrzyczki.
— Hm... — mruknął Imci pan Jastrząb, któremu coraz bardziej żal było małych sierotek. — Nigdy jeszcze co prawda nie byłem niańką, ale gdybyście tak zaufały staremu wujkowi, mógłby was do strumienia zaprowadzić. Napijecie się, wykąpiecie, a potem wrócicie do gniazdka i będziecie cierpliwie czekały na powrót mamy.
— Ah, wujciu! wujaszku! wujaszeczku! — pisnęło radośnie pięć głosików i wszystkie maleństwa w jednej chwili znalazły się na gałązce, tuż przed jego dziobem.
— Śmiało, hop, skaczcie na mnie! — zachęcał Imci pan Jastrząb i cała gromadka obsiadła mu kołpak i ramiona. Stary drapieżnik poczuł znowu, że mu coś w piersi taje. Na samą myśl, że mógłby ktoś skrzywdzić te bezbronne istotki, oko jego błyskało złowrogo. W duchu powziął stanowczy zamiar uwolnienia maleńkich „siostrzeniczek“ od „diablicy“ i jej potomstwa.
Doniósłszy ptaszyny nad brzeg strumienia, usiadł w cieniu i z przyjemnością przyglądał się ich figlom. Maleństwa pluskały się, otrze-
Strona:PL Zofia Rogoszówna - Pomyłka jastrzębia.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.