Spasione były jak gałeczki i mogły być wybornym pieczystem. Przytroczył je więc do pasa i zawrócił ku gniazdkowi malusieńkich „siostrzanek“.
— No, moje panny — rzekł — przyniosłem wam coś, co wszystkie wasze strachy rozpędzić powinno — i ukazał im upolowane potworki.
Ptaszynki zamarły z przerażenia.
— Wujciu, to dzieci diablicy — rzekła po chwili najstarsza ptaszyna. — Zupełnie podobne do swojej matki Sowy Puchaczowej, która nam porwała ojczulka.
— Jak? Jak się nazywa ich matka? — wykrzyknął Imci pan Jastrząb.
— Sowa Puszczyk-Puchaczowa — objaśniły pisklątka. — Jej mąż był ogromnym puchaczem, dużo większym od wujcia. Sójka mówiła, że złapał go w sidła gajowy i zawiózł w klatce gdzieś daleko stąd. Została się tylko jego żona i dzieci takie same straszne jak i on.
— Ona nosi na szyi łańcuch z samych ptasich dzióbków — objaśniło drugie pisklątko.
— Uf! — sapnął Imci pan Jastrząb, któremu raptem zrobiło się gorąco. — A nie wiecie przypadkiem, jak się nazywają te wesołe
Strona:PL Zofia Rogoszówna - Pomyłka jastrzębia.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.