statki i sprzęty powynoszono do szopy, pościel i łóżka, dzieci na stryszek, gdzie miały nocować. Jedną izbę przysposobiono do tańca, w drugiej poustawiano ławki, krzesła i stoły białemi obrusami zasłane, a na nich tyle dobrych rzeczy, że dzieciom aż ślinka napływała do ust, na ten widok. Ale teraz mama żadnemu już kręcić się po izbie nie pozwoliła. Przywołała Ludwinkę, dała jej wszystko, czego potrzeba do przyodziania dzieci, kazała je wziąć do szopki, umyć, uczesać i zapowiedziała, żeby bawiły się grzecznie na łące za domem, bo jeśli zobaczy je zamorusane, albo potargane, zaraz za karę na stryszku je zamknie i nawet nosa im ze stryszku wyściubić nie pozwoli.
Bardzo się dzieci tej maminej groźby przestraszyły i nawet Franek, choć to był wisus i „zbereźnik“ co się zowie i chwilki w miejscu spokojnie usiedzieć nie mógł, naciągnąwszy nowe porteczki, białą koszulkę i śliczna kamizelę z dwiema kieszeniami, stał i spoglądał z dumą po sobie, a ręce trzymał zdaleka, żeby ubrania nie zmiąć i nie splamić. Dopiero, kiedy na ucho nasadził czerwoną czapeczkę, oszytą czarnym barankiem, fantazja wróciła mu odrazu, tupnął bosemi nogami w boisko stodółki i zaśpiewał na cały głos:
Strona:PL Zofia Rogoszówna - Wesele Kuby.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.