W skromnym, poddasznym pokoiku, przez którego okna widać było ogromny ogród, młodzi ludzie, prowadząc ożywioną rozmowę, przesiedzieli prawie do północy. Gdy nareszcie ułożyli się na spoczynek i gdy lampa została zgaszona, nawpół już sennym głosem odezwał się raz jeszcze gościnny gospodarz:
— Ale.. ale... — nazywam się Jerzy Raymond. A pan?
— Moje nazwisko jest Daniel Raimbault — odpowiedział gość.
Następnego dnia przedstawił Jerzy swego nowego znajomego nakładcy, dla którego także i sam pracował i polecił go temuż do współpracownictwa przy wydawanej właśnie encyklopedji powszechnej. Przy opracowywaniu tego dzieła było zajętych około trzydziestu młodych ludzi w charakterze pomocników; zbierali oni poszczególne arkusze i artykuły, kolacjonowali je, poprawiali przez dziesięć godzin dziennie i otrzymywali za tę pracę stosownie do zasługi ośmdziesiąt do sto franków miesięcznej gaży. Pryncypał przechadzał się po biurze z miną notarjusza, który dogląda swoich pisarzy; sam nie odczytywał wcale manuskryptów, lecz tylko podpisywał wszystko i to