odmowną odpowiedź, ale w tej chwili zabrzmiało mu w uchu wspomnieniem gasnący głos pani de Rionne: „Pójdziesz, gdzie ona pójdzie, aby ją chronić przed napaściami świata“.
Przyjął zaproszenie.
Wieczorem dłużej, niż godzinę stał przed zwierciadłem. Nie jakoby był próżny, lecz by nie ośmieszyć siebie w oczach Joanny. Wszedłszy do salonu, uczuł się niewymownie przygnębiony gwarem głosów i blaskiem świateł. Nikt nie zauważył jego wejścia, mógł więc zwolna ochłonąć.
Tuż przed Joanną ujrzał młodego człowieka, który od chwili do chwili przechylał się ku niej. Widok ten przejął Daniela znowu gniewem. Jakiem prawem ów młody pan tak poufale śmiał się zachowywać wobec Joanny? Wtem ów dandy zwrócił się twarzą ku niemu i Daniel ze zdumieniem spostrzegł, że był to nie kto inny, jego Loria. Daniel nie wszedł jego spojrzeniom. Lorio zbliżył się doń zaraz i wziął go pod ramię.
— Pan tutaj? — przemówił — jakże się cieszę.
— Dziękuję! — chłodno odparł sekretarz.
— Jakżeż wiedzie się Raymondowi?
— Bardzo dobrze!
— A pan zdecydowałeś się opuścić swą celę i zakosztować świata?
Strona:PL Zola - Życzenie zmarłej.djvu/54
Ta strona została skorygowana.