gabywała w tej sprawie; może on znosić jej rozrzutność, niechże ona znosi jego sekretarza Odkąd bowiem p. Tellier został posłem, umiał nawet żonie robić opozycją.
Daniel nie zauważył nawet, jaką przeciw sobie obudził nienawiść. Na oślep zdążył on do swego celu, przekonany, iż dobrze czyni. Pan de Rionne prawie nie pamiętał, że ma córkę; samolubna pani Tellier pchała ją do zguby; któż miał nad Joanną czuwać, gdyby jeszcze i on, Daniel, zrzekł się opieki nad nią?
Czuł jednak, że ta gorliwość jego obraża Joannę, w której oczach nie był niczem więcej, jak zwykłym biedakiem, sekretarzem jej wuja. Był to akt litości z jej strony, jeśli nie przyłączyła się do zabiegów ciotki o usunięcie Daniela. Litość nie wstrzymywała jednak uroczej dziewczyny od pogardliwych, lekceważących spojrzeń, któremi obrzucała go przy każdej sposobności, a które do reszty rozgoryczały serce młodziana.
Miał on za mało daru spostrzegawczego, by na dnie obcych spojrzeń odkryć procz lekceważenia pewne, dość żywe nawet zajęcie. Pewnego dnia zjawiła się Joanna w gabinecie pana Tellier po jakąś książkę. Sprawiała jej osobliwą przyjemność myśl, że wprawi Daniela w zakłopotanie, przekonała się bowiem że ilekroć był z nią sam na sam, tracił zupełnie animusz.
Strona:PL Zola - Życzenie zmarłej.djvu/60
Ta strona została skorygowana.