Po początkowem osłupieniu, opanował Daniela rozpaczliwy spokój. Zdawało mu się, jakgdyby dusza zeń uszła, pozostawiając jedynie ciało.
Spokojnie począł teraz rozmawiać z Joanną o Jerzym i grać rolę brata, jaką przeznaczyła dlań młoda pani.
W chwilę później znajdował się już na ulicy w pobliżu swego pomieszkania. Teraz dopiero ozwało się w nim zwierzę ludzkie, rzucając go na pastwę wściekłości i rozpaczy.
I z tego jednak otrząsł się ostatecznie Daniel. Ciało jego cierpiało, serce wzdragało się ponieść tak ciężką ofiarę. Nie mógł z początku przystać na to, by w podobny sposób wyrzec się szczęścia. Ciągle ustępywał innym z drogi, ciągle krył się sam w cieniu i milczał. Czyż nie zasłużył przez to na nagrodę? Czuł, że brak mu już sił, by i w tym wypadku usunąć siebie, by umrzeć, nie wypowiedziawszy swych uczuć.
Do djabła, że też mógł się on tak pomylić! Na głos zaśmiał się, a raczej zaryczał z gniewu. Tyle miesięcy, jak zwyczajny egoista upajał się swą miłością, całe swe jestestwo roztopił w zachwycie bezgranicznym, a tymczasem serce ukochanej kobiety zwróciło się ku komu innemu. Przypomniał sobie, jak w błękitnym salonie siedząc, studjował rysy młodej pani, jej spojrzenia
Strona:PL Zola - Życzenie zmarłej.djvu/84
Ta strona została skorygowana.