i pozwolić nareszcie staremu kołu swego młyna na dobrze zapracowaną drzemkę, wśród mchów. Obawiając się jednak, że w bezczynności będzie się nudził a dom wydawać mu się zacznie martwym, pracował dalej, dla rozrywki. Ojciec Merlier był w owym czasie wysokim starcem o długiej, milczącej twarzy, na której nie widziało się nigdy uśmiechu, lecz którego duszę napełniała mimo tego zawsze wesołość. Zrobiono go też wójtem nietylko dla jego pieniędzy, lecz także i dla tej sympatycznej miny, jaką, udzielając ślubów, przybierać umiał.
Franciszka Merlier skończyła właśnie rok ośmnasty. Pomiędzy okolicznemi dziewczętami nie zaliczano jej do pięknych, gdyż była wątłej budowy. Do lat piętnastu była nawet brzydką. Ludzie w Rocreuse pojąć nie mogli, jakim sposobem dziecko rodziców tak doskonale zbudowanych, jak ojciec i matka Merlier, tak słabo się rozwija i jest tak mizernem. Aż oto w piętnastym roku życia, nie tracąc nic z swej delikatnej budowy, Franciszka wyładniała na podziw. Włosy miała kruczej czarności, oczy również, przytem najpiękniejszą w świecie twarzyczkę, całą w rumieńcach, której usta śmiały się bez ustanku pomiędzy dwojgiem dołeczków a gładkie czoło zdawało się jaśnieć jak słońce. Jakkolwiek szczupła, wedle prawideł miejscowego smaku, nie była jednak chudą bynajmniej; znaczyło to poprostu tyle, że
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.