nach, kiedy wszyscy porządni ludzie zwykli pracować. Rudera, w której mieszkał, na kraju lasu, nie wyglądała również jak mieszkanie porządnego człowieka. Pomimo to wszystko młode dziewczęta odważały się nieraz występować w jego obronie, bo też ten podejrzany ptaszek był chłopcem co się zowie dorodnym, wysoki i smukły jak topola, biały na twarzy, z blond brodą i włosami, błyszczącemi niby złote do słońca. Otóż pewnego pięknego poranku Franciszka oświadczyła ojcu Merlier, że kocha Dominika i nigdy nie zgodzi się zostać żoną innego mężczyzny.
Nietrudno sobie wyobrazić, jakim ciosem była dla starego podobna wiadomość. Nic jednak nie odrzekł córce, wedle swego zwyczaju. Oblicze ojca Merlier nie utraciło ani na chwilę swojej zwykłej powagi, tylko blask wesołości wewnętrznej jak gdyby przygasł mu w oczach. Dąsali się na siebie cały tydzień. Franciszka spoważniała również. Najbardziej jednak dręczącą rzeczą było dla ojca Merlier pytanie, jakim u licha sposobem ten hultaj kłusownik mógł zbałamucić mu córkę? Dominik nie był w młynie ni razu. Młynarz więc począł szpiegować i wypatrzył gacha na drugim brzegu Mozelli, jak ułożywszy się w trawie, udawał, że śpi. Franciszka mogła go widzieć z łatwością z swego okna. Jasnem teraz było, że robiąc do siebie, ponad młyńskiem kołem, słodkie oczy, musieli się w końcu pokochać.
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.