— Owóż chciałem mieć to szczęście oznajmić wam, moi mili, że moja córka Franciszka zostanie żoną tego oto zucha za miesiąc w dzień św. Ludwika.
Wszyscy trącili się ochoczo wśród wrzawy ogromnej, śmiechy napełniły podwórze. Ojciec Merlier zaś, podnosząc głos raz jeszcze, dodał:
— Dominiku! ucałuj swoją narzeczonę. Tak się należy.
Ucałowali się, czerwieniejąc oboje, co przez obecnych huczniejszym jeszcze przyjęte zostało zgiełkiem. Fetaż to była co się nazywa! Wypróżniono do dna sporą beczułkę. Potem, skoro już pozostali tylko najbliżsi znajomi, gawędka przybrała ton spokojniejszy. Dokoła zapadała noc gwiaździsta i jasna.
Dominik i Franciszka, usiadłszy na ławce jedno obok drugiego, nie mówili ni słowa. Sędziwy wieśniak prawił coś głośno o wojnie, wypowiedzianej Prusom przez cesarza. Cała młódź wioski wyruszyła już z domów pod broń. Niedawniej jak wczoraj maszerowało tędy wojsko. Będą się tłuc nie na żarty.
— Ba! — ozwał się na to ojciec Merlier z samolubstwem ludzi szczęśliwych. — Dominik rodził się w Belgii, jego nie wezmą... Chyba żeby Prusacy tu do nas przyszli, wówczas będzie bronił swej żony.
Przypuszczenie, aby Prusacy mogli pojawić
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.