— Czwarta godzina.... Nie potrafimy się utrzymać....
W rzeczy samej straszliwy ogień karabinowy zwolna lecz coraz bardziej osłabiał stary młyn. Jedna z okiennic spadła już w wodę, podziurawiona kulami jak koronka, trzeba ją było zastąpić siennikiem.
Ojciec Merlier narażał się tymczasem co chwila na znaczne niebezpieczeństwo, idąc oglądać raz po raz coraz to nowe uszkodzenia swego biednego koła, którego każdy trzask ranił go w samo serce. Tym razem skazane ono było chyba na niechybną zagładę, nigdy już nie będzie go można naprawić! Dominik ze swej strony błagał Franciszkę, aby się oddaliła, uparła się jednak przy nim pozostać i usiadła za ogromną dębową szafą, która ją osłaniała jako tako. Jedna z kul wszakże ugodziła niedługo w bok szafy, aż sprzęt cały zadudniał. Wtenczas Dominik stanął przed Franciszką. Nie strzelał aż dotąd, choć trzymał strzelbę w pogotowiu. Nie mógł się jednak zbliżyć do okien, obstawionych co do jednego przez żołnierzy. Podłoga drżała za każdym strzałem.
— Baczność! Baczność!... — krzyknął naraz kapitan.
Zobaczył właśnie ciemną masę, wysuwającą się z lasu. W tej samej chwili rozpoczął się straszliwy ogień plutonowy. Zdawało się, że trąba powietrzna huczy nad młynem. Wyleciała druga
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.