spojrzenie na Franciszkę. Zresztą nie spieszył się bynajmniej, mierząc z całą uwagą. Prusacy, zgodnie z przepowiednią kapitana, poczęli szukać przez Mozellę przejścia, skradając się wzdłuż topoli ostrożnie; lecz co tylko któryś odważył się wysunąć trochę dalej naprzód, natychmiast padał trafiony kulą Dominika. Kapitan, obserwujący tę grę wybornego strzelca, był nią zachwycony. Winszował młodemu człowiekowi oka i ręki, dodając, że czułby się szczęśliwym, mając w oddziele więcej takich strzelców. Dominik nie zwracał na to wcale uwagi. Jedna z kul skaleczyła go już w ramię, druga skontuzyonowała mu rękę, on jakby nigdy nic, strzelał ciągle.
Znowu dwu ludzi padło. Materace, podarte na strzępy, nie były już w stanie zasłonić okien. Ostatnia salwa, zdawało się, że młyn rozniesie. Pozycya była nie do utrzymania. Mimo to oficer powtarzał ciągle:
— Trzymajcie się!... Jeszcze pół godziny.
Począł już teraz liczyć minuty. Przyrzekł był swemu komendantowi zatrzymać nieprzyjaciela do wieczora i nie byłby ani na jednę piędź ustąpił przed nadejściem godziny, oznaczonej na odwrót. Jego spokojna mina nie zmieniła się ani na włos, miał zawsze ten sam uśmiech dla Franciszki, aby jej dodać otuchy. W końcu podjął karabin jednego z padłych żołnierzy i począł wraz z innymi strzelać.
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.