Nieprzyjaciel wdarł się tymczasem do młyna tyłem. W chwili, kiedy Dominik dał ognia po raz ostatni, pruscy żołnierze zwalili mu się na kark hurmą, zastając go z strzelbą dymiącą w ręce.
Czterech ludzi ujęło go w żelazne ramiona. Reszta wrzeszczała dokoła niego w nieznanym, okropnym języku. O mało nie ubili go na miejscu. W chwili kiedy Franciszka rzuciła się ku żołnierzom, błagając dlań o życie, zjawił się oficer i kazał przed siebie stawić pojmanego.
Zamieniwszy z żołnierzami kilka słów po niemiecku, zwrócił się do Dominika i oświadczył mu ostro w doskonałej francuzczyźnie:
— Będziesz rozstrzelany w przeciągu dwóch godzin.
Był rozkaz, wydany przez główny sztab niemiecki, że każdy Francuz, nie należący do armii regularnej, którego się przydybie z bronią w ręku, ma być rozstrzelanym. Nawet oddziały franctireurów nie zostały uznane za należące do armii. Dając w ten sposób straszliwą przestrogę wieśniakom, chcącym wystąpić w obronie swych zagród, pragnęli Niemcy zapobiedz pospolitemu ruszeniu, którego lękali się niezmiernie.
Oficer pruski, mężczyzna suchej budowy i wysokiego wzrostu, mogący liczyć lat z pięćdziesiąt, poddał Dominika krótkiemu śledztwu.