Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteście tutejsi?
— Nie, pochodzę z Belgii.
— Dlaczegóż wzięliście za broń?... To wszystko nie powinno was przecie nic obchodzić?...
Dominik nie odrzekł nic. W tej chwili jednak oficer zobaczył Franciszkę, która, wybladła, z pąsową wstęgą draśnięcia na czole, stała w pobliżu.
Popatrzywszy na nich oboje, na nią, jeszcze raz na niego, zdaje się, że się domyślił wszystkiego i poprzestał na dorzuceniu pytania:
— Nie przeczysz więc, żeś strzelał?
— Strzelałem, ilem tylko mógł — odparł Dominik spokojnie.
Wyznanie to było zbyteczne, był bowiem cały usmolony od prochu, zlany potem i poplamiony kroplami krwi z skaleczonego ramienia.
— Dobrze — rzekł oficer. — Będziesz rozstrzelany w przeciągu dwóch godzin.
Franciszka nie wydała z ust żadnego dźwięku. Złożyła tylko ręce i wyciągnęła je z giestem niemej rozpaczy.
Oficer zauważył ten giest. Dwóch żołnierzy odprowadziło Dominika do sąsiedniej izby, gdzie mieli go pilnować. Młoda dziewczyna osunęła się na krzesło, nie mogąc się utrzymać na nogach strętwiałych. Nie była w stanie płakać, dusiło ją. Oficer nie spuszczał jej wśród tego ani na chwilę z oczu.
— To brat panienki?... — odezwał się wreszcie.