Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaprzeczyła ruchem głowy. On zachowywał surową minę, nie uśmiechnąwszy się nawet.
— Czy on tu dawno mieszka? — zapytał po chwili.
Odpowiedziała: tak — nowem skinieniem.
— Musi zatem znać doskonale okoliczne lasy?
Tym razem przemówiła:
— Tak jest panie, — i spojrzała na wojskowego zdziwiona.
Nie wyrzekł jednak nic więcej, tylko wykręciwszy się na pięcie, kazał do siebie przyzwać wójta gminy. Wówczas Franciszka podniosła się z krzesła i rumieniąc się, sama pobiegła po ojca. Zdawało się jej, że pochwyciła sens pytań oficera i nadzieja wstąpiła napowrót w jej serce.
Skoro tylko strzelanina ustała, ojciec Merlier zbiegł co żywo po drewnianej galeryjce opatrzyć swe ukochane koło. Ubóstwiał on swoją córkę, kochał także Dominika, który przecież prawie już był jego zięciem, lecz stare koło młyńskie zajmowało także w jego sercu niemało miejsca. Ponieważ jego bębny wyszły z opałów zdrowo i cało, oddał się zatem innemu kochaniu, które ucierpieć musiało wiele. I pochyliwszy się nad ogromnym drewnianym szkieletem, z rozdartem sercem oglądał jego rany. Pięć szufli było zdruzgotanych ze szczętem, oś podziurawiona cała. Wkładał palec w otwory, porobione przez kule, mierząc ich głębokość; rozmyślał na sposobami, w jakieby można