mnie kochasz naprawdę, Dominiku, nie zostaniesz tutaj ani jednej chwili dłużej...
Przyrzekła mu zaraz po jego ucieczce wrócić do swego pokoju, w ten sposób nikt się nie dowie, że mu była pomocną. W końcu porwała go w objęcia i poczęła obsypywać pocałunkami, pełnymi ognia, aby go nimi przekonać. Uległ wreszcie. Postawił jej jedno tylko jeszcze żądanie:
— Przysięgnij mi, że ojciec wie o tem, co uczyniłaś i że mi doradza ucieczkę?
— Sam mnie tu przecie przysłał — odrzekła bez wahania.
Skłamała, w tej chwili wszakże jedno ją tylko przenikało pragnienie: mieć pewność, że Dominik znajduje się w bezpiecznem miejscu, oswobodzić się od tej myśli straszliwej, że świt ma być hasłem jego śmierci. Skoro Dominik już będzie daleko, niech wtenczas wszystkie nieszczęścia spadają na nią, będą jej one rozkoszą, byle on żył. Egoizm jej miłości domagał się przedewszystkiem zachowania przy życiu ukochanego.
— Dobrze więc — rzekł Dominik. — Uczynię, czego żądasz.
Nie mówili do siebie o tem więcej. Dominik poszedł otworzyć okno. Nagły łoskot zmroził ich lodem. Drzwi drgnęły — byli pewni, że otworzą się natychmiast... Patrol musiała posłyszeć ich szepty. Stanąwszy bez ruchu, przyciśnięci do
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.