ścisnął ją za gardło. Co chwila zdawało się jej, że słyszy alarmowy okrzyk warty; najlżejsze szmery, unoszące się w ciemnościach, brała za odgłos przyspieszonych kroków żołnierzy, za szczęk broni, trzask nabijanych strzelb. Sekundy jednak biegły jedna za drugą a głęboki spokój, w jakim pogrążoną była okolica, pozostał niezmącony. Dominik musiał się szczęśliwie dostać na drugi brzeg Mozelli. Oczy Franciszki jednak nie były w stanie go tam dostrzec. Cisza, zalegająca podwórze, pełną była majestatu. Wtem usłyszała nagły tupot, urwany krzyk chrapliwy i głuchy odgłos padającego ciała, — poczem nastała jeszcze głębsza cisza. Wówczas, jak gdyby odczuwając tchnienie przelatującej śmierci, Franciszka, mrozem przejęta, pozostała długą chwilę bez ruchu w obliczu czarnej i głuchej nocy.
Zaledwie na niebie dnieć poczęło, zgiełk głosów ludzkich napełnił cały młyn. Ojciec Merlier przyszedł otworzyć drzwi pokoju córki. Zeszła na dziedziniec blada ale spokojna. Tu jednak nie była w stanie poskromić dreszczu, jakim ją przejął widok trupa żołnierza pruskiego, ułożonego pod studnią na rozpostartym płaszczu.
Dokoła zwłok żołnierze wrzeszczeli wściekle wśród gwałtownych giestów. Wielu wygrażało pięścią w kierunku wioski. Oficer jednak rozkazał przywołać ojca Merlier, jako naczelnika gminy.