Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

ścisnął ją za gardło. Co chwila zdawało się jej, że słyszy alarmowy okrzyk warty; najlżejsze szmery, unoszące się w ciemnościach, brała za odgłos przyspieszonych kroków żołnierzy, za szczęk broni, trzask nabijanych strzelb. Sekundy jednak biegły jedna za drugą a głęboki spokój, w jakim pogrążoną była okolica, pozostał niezmącony. Dominik musiał się szczęśliwie dostać na drugi brzeg Mozelli. Oczy Franciszki jednak nie były w stanie go tam dostrzec. Cisza, zalegająca podwórze, pełną była majestatu. Wtem usłyszała nagły tupot, urwany krzyk chrapliwy i głuchy odgłos padającego ciała, — poczem nastała jeszcze głębsza cisza. Wówczas, jak gdyby odczuwając tchnienie przelatującej śmierci, Franciszka, mrozem przejęta, pozostała długą chwilę bez ruchu w obliczu czarnej i głuchej nocy.

IV.

Zaledwie na niebie dnieć poczęło, zgiełk głosów ludzkich napełnił cały młyn. Ojciec Merlier przyszedł otworzyć drzwi pokoju córki. Zeszła na dziedziniec blada ale spokojna. Tu jednak nie była w stanie poskromić dreszczu, jakim ją przejął widok trupa żołnierza pruskiego, ułożonego pod studnią na rozpostartym płaszczu.
Dokoła zwłok żołnierze wrzeszczeli wściekle wśród gwałtownych giestów. Wielu wygrażało pięścią w kierunku wioski. Oficer jednak rozkazał przywołać ojca Merlier, jako naczelnika gminy.