pełen przerażenia. Musiała aż usiąść na kamiennej ławeczce przy studni. Oczy jej, jakby przykute, wpatrywały się uporczywie w trupa, rozciągniętego na ziemi u jej nóg. Był to wysoki, przystojny chłopak, blondyn z błękitnemi oczyma, przypominający poniekąd Dominika. Podobieństwo to rozdzierało jej serce. Przyszło jej na myśl, że ten zabity zostawił pewno także w ojczyźnie kochankę, która będzie gorzko płakać po jego stracie. Poznała swój nóż w szyi zabitego. To ona go zabiła!
W chwili gdy oficer groził Rocreusie strasznym odwetem, nadbiegli żołnierze z drugą wieścią. Spostrzeżono ucieczkę Dominika. Sprawiło to ogromne poruszenie. Oficer udał się zaraz na miejsce, wyjrzał przez okno, które pozostało otwartem i zrozumiawszy wszystko, powrócił wściekły na podwórzec.
Ojciec Merlier zdawał się bardzo niekontent z ucieczki Dominika.
— Głupiec! — mruknął — psuje wszystko.
Franciszka, posłyszawszy to, zlękła się. Ojciec jednak nie podejrzywał jej wcale o wspólnictwo. Kiwając głową, rzekł do niej półgłosem:
— A tośmy wleźli!
— To ten łotr! to ten łotr!... — krzyczał oficer. — Musiał się już dobrze schować w lesie. Ale jeżeli nie zostanie odszukany, wieś nam zapłaci za to!
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.