— Nic! Przysięgam ci! Przybiegłam, żeby się z tobą zobaczyć.
Ucałował ją i powiedział, że dłuższa rozmowa byłaby z ich strony nieroztropną; powstał, chcąć wyjść z rowu i ukryć się w głębi lasu. Wstrzymała go, cała drżąca.
— Słuchaj.... Możeby lepiej było, żebyś tutaj pozostał... Nikt cię tam nie szuka... Nie potrzebujesz się lękać niczego...
— Franciszko! — zawołał — ty coś kryjesz przedemną!...
Zaklęła się po raz drugi, że nic nie ukrywa. Tylko wolałaby mieć pewność, że on znajduje się w pobliżu. Przytaczała jeszcze, niewyraźnie bełkocąc, inne jakieś powody. Wydała mu się taką dziwną, że terazby już sam za żadną cenę stamtąd nie odszedł. Ufał zresztą, że lada chwila ukażą się francuzcy żołnierze. Ludzie widzieli wojsko w okolicy lasu de Sauval.
— Ach! żeby się tylko pospieszyli!... Żeby tu byli, jak tylko można najprędzej!... — szepnęła niecierpliwie Franciszka.
W tej chwili jedenasta wybiła na wieży kościoła w Rocreuse. Dźwięki leciały wyraźne i czyste. Podniosła się pomięszana; dwie godziny mijały, odkąd opuściła młyn.
— Słuchaj — rzekła z pospiechem — jeżeli cię będę potrzebować, pójdę do mego pokoju i dam ci z okna znak chustką.
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.