mordowanie ojca. Nie! nie!... Zginie raczej sama wraz z Dominikiem! — i poskoczyła do swojej izdebki, aby mu dać umówiony znak chustką — lecz w tejże chwili Dominik ukazał się na dziedzińcu.
Oficer i żołnierze wydali okrzyk tryumfu. On jednak, jak gdyby tam nikogo więcej nie było prócz Franciszki, podszedł do niej zupełnie spokojny, nawet surowy nieco, i rzekł:
— Jak to niedobrze!... Dlaczego nie wzięliście mnie z sobą tutaj?... Więc dopiero Bontemps musiał mi opowiedzieć wszystko?!... Zresztą — oto jestem.
Była godzina trzecia. Wielkie, czarne chmurzyska zawaliły niebo niby skłębiony płaszcz burzy, która szaleć musiała niedaleko. To żółte niebo, te rude i czarne łachmany na niem, przeobraziły Rocrensę, tak wesołą w słoneczku, w jaskinię, pełną mroków, lęk i niedowierzanie budzących. Oficer pruski zadowolnił się na razie wydaniem rozkazu, by Dominika zamknięto, nie zdradzając wcale postanowień, powziętych co do jego dalszego losu. Franciszka wiła się z tego powodu od południa w mękach trwogi nie do zniesienia. Nie chciała opuścić dziedzińca mimo ojcowskich nalegań. Czekała na Francuzów. Ale godziny upływały, noc się zbliżała, a ona cierpiała tem