przybywali na czas!... ponieważ Dominik żył jeszcze, zdrów i cały!...
Ogień plutonowy, który w tej chwili hukiem eksplodującej miny doleciał jej uszu, sprawił, że się odwóciła.
Przed chwilą właśnie oficer pruski szepnął był do siebie:
— Przedewszystkiem załatwijmy tę sprawę.
Pchnąwszy Dominika własnoręcznie pod ścianę jednego z śpichlerzy, zakomenderował: ognia! — W chwili kiedy Franciszka się odwróciła, narzeczony jej padł na ziemię, z dwunastu kulami w piersiach.
Oczy jej pozostały suche, stanęła tylko jakby stężała w niemem osłupieniu. Rozwarłszy szeroko powieki, poszła pod śpichlerz i usiadła przy zwłokach o kilka kroków. Wpatrzyła się w nie i poczęła wykonywać ręką jakiś nie dający się określić, dziecięcy ruch. Ojca Merlier przytrzymali Prusacy jako zakładnika.
Pięknaż teraz zawrzała bitwa. Oficer w mgnieniu oka rozstawił żołnierzy, doskonale pojmując, że niepodobieństwem jest trąbić do odwrotu bez narażania się na pewną zagładę. Trzeba zatem przynajmniej drogo sprzedać swe życie. I otóż teraz Prusacy mieli bronić młyna — Francuzi zaś byli stroną atakującą.
Wymiana strzałów wszczęła się z niesłychaną gwałtownością. Przez przeciąg kilku godzin ogień
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.