Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Następnie Teuse zdjęła przykrycie z ołtarza i rozgniewała się, spostrzegłszy, iż na wielkim obrusie wierzchnim, już pocerowanym w dwudziestu miejscach, przetarła się nowa dziura na samym środku; pod nim był drugi obrus, złożony we dwoje, a taki już rzadki, taki przezroczysty, iż przezierał z pod spodu kamień poświęcony, znajdujący się w drewnianym, pomalowanym ołtarzu. Wytrzepała te obrusy, pożółkłe od używania, przeszorowała tęgo miotełką wzdłuż gradusów, o które oparła kartony liturgiczne. Wylazłszy na krzesło, zdjęła z krzyża i z dwóch tylko lichtarzów żółte perkalowe pokrowce. Miedź popstrzona była matowemi plamami.
— Ot co! — szepnęła Teuse półgłosem — trzeba się już do nich wziąć. Wyczyści się tryplą.
I kulejąc na jednej nodze, biegła w tak ciężkich podskokach, iż zdawało się, że porozbija tafle posadzki. Udała się do zakrystyi po mszał, który umieściła na pulpicie, obok epistoły, nie otwierając go, z brzegami obróconemi ku środkowi ołtarza. Zapaliła obie świece. Zabierając miotłę, rozejrzała się dokoła, by się upewnić, że dobrze już porządek zrobiła u Pana Boga. Kościół spal; sznur tylko przy konfesyonaie kołysał się jeszcze od sklepienia aż do posadzki, powolnym i miękim ruchem.
Ksiądz Mouret wszedł do zakrystyi, małego, zimnego pokoju, oddzielonego od jadalni tylko korytarzem.