Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/101

Ta strona została przepisana.

na kawałek sznureczka służącego do zawieszania go.
— Nie chcę tu tego zwierzęcia! — zawołał ksiądz bardzo niezadowolniony.
— Sergiuszu, mój kochany Sergiuszu — błagała znowu Desyderya — nie bądź niedobry... Widzisz jakie to niewinne, kochane maleństwo. Wymyję je i będę utrzymywała bardzo czysto. Teuse poprosiła o nie dla mnie, nie można go teraz odsyłać... Widzisz, patrzy na ciebie, poczuło cię. Nie bój się, ono cię nie zje.
Przerwała sobie, wybuchając szalonym śmiechem. Mały prosiak, ogłuszony, wpadł między nogi kozy i przewrócił ją. Zerwał się i znów pobiegł kwicząc, płosząc cały drób. Aby go uspokoić musiała Desyderya dać mu wiadro pomyj. Wlazł do wiadra po same uszy; chlupał i pomrukiwał a krótkie drgania przechodziły po jego różowej skórze. Zmoczony ogon zwisał na dół.
Ksiądz Mouret ze wstrętem słuchał chlupotania tej brudnej wody. Od kiedy tu był, chwytała go duszność, gorąco w piersiach, policzki, miał rozpalone, ręce również. Zwolna ogarniał go zawrót głowy. Czuł teraz w tem zapowietrzenia wszystko razem, smrodliwe ciepło królików i drobiu, lubieżną woń kozła, mdły zapach tłustego prosięcia. Było to jakby przesycenie powietrza płodnością zbyt wielką na jego dziewicze ramiona. Zdawało mu się, iż Dezyderya urosła, rozszerzając się w biodrach, machając ogromnemi rękami, zamiatając na ziemi