Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Wcale mi się jeść nie chce, moja dobra Teuse — odpowiedział ksiądz, uśmiechając się.
— Dalibóg, nic dziwnego, jak kto wszystko do góry nogami przewraca!... Jakby ksiądz nie jadł śniadania o drogiej, toby chciał jeść teraz.
Brat Archangiasz zlał sobie do łyżki pozostałe w talerzu kilka kropel zupy i rzekł stanowczo:
— Trzeba regularnie jadać, księże proboszczu.
Tymczasem Dezyderya, która także zjadła swoją zupę, poważnie, nie odzywając się, wstała, aby pójść za Teuse do kuchni. Braciszek pozostał sam z księdzem; krajał sobie chleb na długie kęsy, które połykał, oczekując na półmisek.
— Zatem, ksiądz dzisiaj odbył długą wycieczkę? — zapytał.
Ksiądz nie miał czasu na odpowiedź. Odgłos kroków, okrzyki, donośne śmiechy, podniosły się w końcu kurytarza od strony dziedzińca. Jakby jakaś krótka toczyła się kłótnia. Jakby fletu głos, w pomięszanie wprawiający księdza, gniewał się, mówiąc szybko i gubiąc się wśród wybuchów wesołości.
— Cóż to jest? — rzekł, wstając z krzesła.
Dezyderya wskoczyła do pokoju. Chowała coś w spódnicy podwiniętej. Powtarzała z ożywieniem:
— Ależ ona śmieszna! Nie chciała wejść. Trzymałam ją za suknię; jest jednak silna i wyrwała mi się.
— O kim ona mówi? — zapytała Teuse, przybie-