Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/108

Ta strona została przepisana.

gając z kuchni z półmiskiem kartofli, przyłożonych z wierzchu długim kawałkiem słoniny.
Młoda dziewczyna usiadła. Z nieskończonemi ostrożnościami wyjęła ze spódnicy gniazdo kosów, w którem spało troje małych. Położyła to gniazdo na swoim talerzu. Skoro tylko małe spostrzegły światło, wyciągnęły wątłe szyje, otwierając swoje krwawe dzioby, żądając jedzenia. Dezyderya klaskała w ręce, zachwycona, wzruszona nadzwyczajnie, wobec tych nieznanych sobie stworzeń.
— To ta dziewczyna z Paradou! — zawołał ksiądz, przypomniawszy sobie nagle.
Teuse stała przy oknie.
— To prawda — rzekła. — Powinnam była ją poznać po tym głosie konika polnego... A, cyganka! Proszę patrzeć, ona tu nas szpieguje.
Ksiądz Mouret się przybliżył. Zdawało mu się w istocie, że za jałowcem mignęła pomarańczowa spódnica Albiny. Ale brat Archangiasz podniósł się za nim na palcach gwałtownie, wywijając pięścią, kiwając swoją grubą głową, grzmiąc:
— Niech cię dyabli wezmą, córko zbója! Za włosy będę cię wlókł po ziemi naokoło kościoła, jeśli będziesz tu przychodziła rzucać swoje uroki!
Wybuch śmiechu, świeży jak tchnienie nocy, odezwał się ze ścieżki. Potem słychać było lekko biegnące kroki, szmer sukni płynącej po trawie, podobny do przesuwającego się węża. Ksiądi Mouret, stojąc przed oknem, śledził w oddali jasną